Marek Tercz

Piotr Bzowski- Morze

ZNÓW MEJ KOI SZEPT WIECZORNY,

DELIKATNY ZAPACH FAL, ŁOPOT ŻAGLA TAK SPOKOJNY,

MORFEUSZA GŁOS I SNU DAL. POKOCHAŁEM CIEBIE W BŁĘKICIE,

W MGLE PORANNEJ W NOCY O ŚWICIE. W SZTORMIE BURZY I SZKWALE,

W RÓWNIKOWEJ FLAUCIE ZASPANE.

ZORZY BLASK ROZJAŚNIŁ HORYZONT,

CAŁE CIAŁO PRZESZYŁ CHŁÓD, PRZEMINĘŁA NOC JAK CHWILA,

CZWARTEJ SZKLANKI SŁYSZĘ STUK

Pod budą- ble ble ble

C G

Czy Pani wybaczy że dosiądę się

G7 E a

Ależ Pan mnie wystraszył już myślałam że…

F C d F G

Bać się nie trzeba może wina łyk albo coś mocniejszego

W zasadzie nie piję ale jeśli już

ach serce mi bije Oto parę róż

Po co taki wydatek Toż to zwykły gest – kwiatek ech nic wielkiego

C G

A potem ble ble ble a potem bla bla bla

C

jakieś nowinki dwie komplemenciki dwa

C G d e F G C

i jeszcze jakiś żart i jeszcze w rączkę cmok robi się kolorowo

a potem spacer w deszcz na ławce w parku ślad

na ucho jakiś wiersz i pocałunków grad

bo najważniejsza rzecz to pierwsze ciche tak ważne jest pierwsze słowo

Milczymy latami i nie wiemy jak

własnymi słowami opowiedzieć świat

brakuje nam wiary i brakuje sił żeby to w sobie zmienić

Więc bracie pamiętaj i ty siostro też

jest jedna sukienka jeden dom
i piec

i język jest jeden i jeden jest raj i my tam zapomnieni…

i czasem ble ble ble …

Grzegorz Tomczak- Ukraina jest zielona

Już wspomnienia uleciały,
aż za góry, hen;
zwiędły, zbladły, poszarzały,
jak weselny tren –

uleciały, tak jak trzeba,
na zielone łąki nieba,
choć brakuje ich, to jedno wiem.

Ukraina jest zielona
w dole i na nieboskłonach,
od Prypeci, aż po Lwów;
Boże, jakbym chciał tam pojechać znów.

Żeby spotkać na pagórcach
w Drohobyczu Bruno Schulza,
poznać jeden z jego snów;
Boże, jakbym chciał tam pojechać znów.

Jeszcze „poroh” w każdej mowie
znaczy rzeczny próg;
w Stryju i w Stanisławowie
ten sam mieszka Bóg –

niech wspomnienia, tak jak trzeba,
razem z deszczem spłyną z nieba,
i ostudzą żar gorących głów.

Ukraina jest zielona
w dole i na nieboskłonach,
od Prypeci, aż po Lwów;
Boże, jakbym chciał tam pojechać znów.

Żeby spotkać na pagórcach
w Drohobyczu Bruno Schulza,
poznać jeden z jego snów;
Boże, jakbym chciał tam pojechać znów.

Jacek Kaczmarski- Arka Noego

W pełnym słońcu w środku lata, wśród łagodnych fal zieleni /e D e D
Wre zapamiętała praca, stawiam łódź na suchej ziemi /e D eDhae
Owad w pąku drży kwitnącym, chłop po barki brodzi w życie /e D e D
Ja pracując w dzień i w nocy, mam już burty i poszycie /e D eDhae

Budujcie Arkę przed potopem /e a e
Dobądźcie na to swych wszystkich sił! /D a h e a
Budujcie Arkę przed potopem
Choćby tłum z waszej pracy kpił!
Ocalić trzeba co najdroższe
A przecież tyle już tego jest!
Budujcie Arkę przed potopem
Odrzućcie dziś każdy zbędny gest

Muszę taką łódź zbudować, by w niej całe życie zmieścić
Nikt nie wierzy w moje słowa, wszyscy mają ważne wieści
Ktoś się o majątek kłóci, albo łatwy węszy żer
Zanim się ze snu obudzi, będę miał już maszt i ster!

Budujcie Arkę przed potopem
Niech was nie mami głupców chór!
Budujcie Arkę przed potopem
Słychać już grzmot burzowych chmur!
Zostawcie kłótnie swe na potem
Wiarę przeczuciom dajcie raz!
Budujcie Arkę przed potopem
Zanim w końcu pochłonie was!

Każdy z was jest łodzią w której, może się z potopem mierzyć
Cało wyjść z burzowej chmury, musi tylko w to uwierzyć!
Lecz w ulewie grzmot za grzmotem, i za późno krzyk na trwogę
I za późno usta z błotem, wypluwają mą przestrogę!

Budujcie Arkę przed potopem /fis h fis
Słyszę sterując w serce fal! /E h cis fis h
Budujcie Arkę przed potopem
Krzyczy ten co się przedtem śmiał!
Budujcie Arkę przed potopem
Naszych nad własnym losem łez!
Budujcie Arkę przed potopem
Na pierwszy i na ostatni chrzest!

Eldo

Bujno rośnie, odludnie kwiat stepowy ginie;
I wzrok daleko, późno błądzi po równinie;
A w niezbędnej zgryzocie jeśli chcesz osłody,
Chmurne na polu niebo i cierpkie jagody.
Idź, raczej w piękne mirtów i cyprysów kraje ;
Co dzień w weselnej szacie u nich słońce wstaje,
U nich w czystym powietrzu jaśniejsze wejrzenie
I głosy rozpieszczone, i rozkoszne tchnienie.
U nich wawrzyny rosną; i niebo pogodne,
I ziemia ubarwiona, i myśli swobodne.
A na kształtnych budowlach męże wieków dawnych
Stoją w bieli – pyszni ze swoich imion sławnych,
Zapraszają z daleka w czarowne zwaliska;
Bogów i bohaterów w pełne pająków siedliska.
Tam, jeśli dawnych rzeczy myśl w tobie głęboko,
Może, w ten błękit wpatrzywszy swoje oko.
Słodycz w rozpaczy znajdziesz i lubość w żałobie,
Jak uśmiech ust kochanych w śmiertelnej chorobie;

A kiedy się roześmieję – to jak za pokutę;
A kiedy będę śpiewał – to na smutną nutę;
A w mojej zwiędłej twarzy zamieszkała bladość.
A z mojej zdziczałej duszy wypleniono radość.

Moje młode pacholę, gdzież to ty wędrujesz?
Czy z Ziemi Świętej wracasz, że tak utyskujesz?

Oh! nie – ja wszystkim obcy wśród mojej ojczyzny –
I Śmierć zostawiła mi czarne w sercu blizny –
I świata jadłem gorzkie, zatrute kołacze –
To mnie ciężko w sercu i ja sobie płaczę,
Widzisz mego Anioła grób w blasku zobaczy.
Pytasz, czego chcesz, pacholę? – Uciec od Rozpaczy.

– Witam panowie, witam, nie wstajemy, mamy mało czasu. Adam Mickiewicz Wielkim Poetą Był i zaczynamy.”Wpłynąłem na suchego przez twór oceanu..” Kaźmierczak, nie chowaj mi się tam, pod tą ławką, widzę cię, widzę Cię, wyjdź stamtąd.
– Aaa, a mogę zgłosić nieprzygotowanie?
– A który to już raz w tym miesiącu?
– Kurde
– Ty też będziesz wielki jak Mickiewicz, zaczynaj.
– Dobrze, Adam Mickiewicz Stepy akermańskie…
Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu,
Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi;
Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi,
Omijam koralowe ostrowy burzanu.
Już mrok zapada, nigdzie drogi ni kurchanu,
Patrzę w niebo, szukam gwiazd, przewodniczek łodzi;
Tam z dala błyszczy obłok? tam jutrzenka wschodzi?
To błyszczy Dniestr, to wzeszła lampa Akermanu.
Stójmy! – jak cicho! – słyszę ciągnące żurawie,
Których nigdy by nie dościgły źrenice sokoła;
Słyszę, kędy się motyl kołysze na trawie,
Kędy wąż śliską piersią dotyka się zioła.
W takiej ciszy! – tak ucho natężam ciekawie,
Że słyszałbym głos z Litwy. – Jedźmy, nikt nie woła.

12